Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/570

Ta strona została przepisana.
— 566 —

kobiety, jedna już staruszka o siwych włosach i twarzy spieczonej, jak jabłko; druga jeszcze dość młoda, zapewne dawniej piękna, obecnie o twarzy dość zmiętej; tylko oczy błyszczały jej gorączkowo.
Kobiety siedziały w kącie razem, robiąc jakąś robotę.
Mężczyźni czytali gazety lub przerzucali się różnemi uwagami. Niektórzy kołysali się na fotelach, żuli tytuń lub palili cygara... Parę słów, które Bolo L., już obecnie podobny do ludzi, zamienił z nimi, niczego go nie nauczyły o ich sytuacyi. Zagadka była wciąż zagadką. Z drugiej strony nikogo też nie dziwiło przeobrażenie się Kaliskiego z brudnego „trampa” we względnie przyzwoitego „gentlemana”.
Widocznie, było to tutaj dość zwykłe.
Po przeczytania gazet, z których zresztą Kaliski nie dowiedział nic zbyt nowego, zaczął on obserwować młodszą z dwóch — kobiet. Zdawało się mu koniecznie, że ją zkądś zna.... Tarł głowę ręką — i nie mógł sobie przypomnieć. Wreszcie mimowoli, półgłosem, wyrwało mu się polskie, zaklęcie:
— Do stu tysięcy szatanów, zkąd ją znam?! Te słowa, jakkolwiek przyciszone, zwróciły uwagę młodej kobiety. Spoglądała na niego uważnie przez chwilę, a potem podniosła się z krzesła — i zajęła miejsce obok niego.
— Pan Polak? — zapytała.