Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/58

Ta strona została przepisana.
— 54 —

Niesie on ze sobą od starych lądów Europy cały ludzki światek. Małem społeczeństwem można to nazwać raczej, a nawet dwoma społeczeństwami.... Jedno z nich, to obsługa olbrzymiego okrętu, ludzi kilkuset, mniej lub więcej stale do jego bytu przywiązanych. Rozmaitość śród nich wielka, począwszy od wiecznie czarnych palaczy, żyjących w głębi okrętu, w ognistych kręgach machin parowych i śród półmroku wielkich kamer z węglem, aż do opalonych przez słońce majtków, wspinających się zręcznie na szczyty masztów; od pomywaczki, obierającej kartofle w niezbyt wonnej atmosferze kuchni klasy trzeciej, aż do eleganckiego chefa (głównego kucharza) klasy 1ej, tłustego Francuza, którego biały fartuch bez plamki promienieje, jak słońce.... Na jednym końcu tej hierarchii służbowo-społecznej: kapitan, pan losów okrętu olbrzyma, jegomość wygolony, o siwych, przystrzyżonych bakenbardach grzeczny dla dam, żartujący z panami, ale przy tem pełen powagi oraz poczucia praw i obowiązków, płynących z zajmowanego przezeń stanowiska, jegomość opłacany dziesiątkami tysięcy marek, niby jaki minister; na drugim, wiecznie brudny, napół zidyocony Duńczyk, posługacz, używany do najcięższej roboty.
To światek służbowy na okręcie.
Jest przecież na nim i światek drugi, o wielekroć ciekawszy. To podróżni. Tych liczy okręt do tysiąca.