Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/583

Ta strona została przepisana.
— 579 —

Korzystając z tego, baron Albert dodał:
— Co do samego Listu, to najwłaściwiej z nim postąpić tak....
Skręcił papier powoli, niedbale, w fidibus — i chciał go zbliżyć do płomienia lampy gazowej, stojącej na biurku. Jedna chwila — i list nie istniałby więcej.
Ale nie pozwolił na to Konrad.
Ocknął się ze swego osłupienia. Podniósł się i szybko zbliżył do ojca. Pochwycił rękę, w której ten trzymał list Kaliskiego — i przytrzymując ją z siłą, rzekł:
— Nie spalisz tego, ojcze....
Teraz dopiero stary baron zbladł, jak trup.... Z ręką w górę wzniesioną, którą dłoń Konrada trzymała, jak w kleszczach, powstał i on z miejsca — i tak stali naprzeciw siebie przez chwilę, z ogniem w oczach, jak dwa jastrzębie, gotowe do rzucenia się na siebie wzajem.
Pierwszego siła opuściła starego barona.
Roztworzył dłoń i upuścił list na podłogę, a gdy Konrad podniósł go i starannie schował w zanadrze, baron Albert opuścił się ciężko na krzesło — i wskazując synowi drugie miejsce, zapytał:
— A więc czego chcesz?
Konrad, blady, jak płótno, przez króciutką chwilę namyślał się, aż odrzekł:
— Chcę wiedzieć wszystko...
— Co?