Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/601

Ta strona została przepisana.
— 597 —

silne, muskularne ramiona — i uniósł gdzieś na kraniec świata i szczęściem i miłością otoczył.
Ale wnet reflektował się.... Nie, nie! I jedno i drugie niemożebne.
Stracićby ją mógł po raz drugi tak, jak naówczas w wąwozie... i to stracić na zawsze. Przed oczyma stawała mu wówczas jej twarz poważna i surowa, smutna i pełna energii, taka, jaką była naówczas, w chwili rozstania. A ponieważ czuł, że gdyby stanął przed nią, popełniłby jakieś szaleństwo, przeto wołał trzymać się zdaleka. Mówił sobie, że stanie przed nią dopiero z dowodami niewinności jej życia.
A wtedy?....
Na myśl o tem ogniste dreszcze przechodziły mu przez żyły — i szalał z nadziei i niepokoju razem.
Tymczasem pracował z energią i poświęceniem bez granic, nad zagadkami, których rozwiązanie dać mu miało prawo ujrzenia jej, mówienia z nią, prawo do jej wdzięczności. W zajęcie detektywa, tym razem tak trudne i niewdzięczne, włożył całą swą duszę, całą inteligencyę i wynalazczą siłę umysłu.
Zatrudniał dwóch najzdolniejszych detektywów — i razem z nimi pracował dzień i noc.
Schodzili każdy kamień ulicy, gdzie niegdy stał bank „Merchants Trust and Loan Co.” Rozpytywali wszystkich ludzi, którzy coś mo-