Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/61

Ta strona została przepisana.
— 57 —

nie zajrzał (a na to poświęciła nawet Jadwiga kawałek własnego fundusiku). Nic to jeszcze!.... Dopiero gdy nadeszła ostatnia, ostateczna chwila rozstania, kiedy na dworcu Lertejskim w Berlinie, bo aż tam odprowadziła ją staruszka, uderzył przedostatni dzwonek, a siwa głowa ciotki upadła jej na piersi i te okolone zmarszczkami, te dobre, stare U8ta wykrzywił płacz spazmatyczny, — wtedy dopiero zrozumiała Jadwiga, jak czasem trudno w obec konieczności rozerwać sąsiedztwo dwóch dusz, które się z sobą zżyły; ile niekiedy boleści leży — w spełnieniu obowiązku.
Odjechała przecież.
W drodze z Berlina do Bremy myśl jej bez ustanku powracała do ciotki — i troska o tę starą sierotę, stokroć więcej sierotę, niż ona sama, była Jadwidze palącym wyrzutem. Ale zwolna harmonia układała się w jej duszy. Ponad uczuciem górował rozum, a bóle wszystkie serce jej składało na ofiarę — Panu.
Gdy przybyła do Bremy, była prawie spokojna.
Załatał ją duch od morza; błękitniały z dala przestrzenie mórz, do których przywykła przez lata pobytu w Hamburgu z Biechońskimi; uśmiechały się setki masztów i żagli, wiejących, jak mewy — i dymy parostatków w porcie; przestrzeń nieujęta i przyszłość niezbadana wabiły młodą duszę.