Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/623

Ta strona została przepisana.
— 619 —

list może lada kto. Rzecz główna: kto weźmie udział w małej komedyjce, którą chcemy urządzić jutro w tem rozkosznem ustroniu?
I głos ten śmieje się długo cynicznie, obrzydliwie.
— Kto? — przerywa bas — My trzej.... ja.... ty.... i adwokat Laing, To proste. Po kiego dyabła mamy innych w to wtajemniczać? Skórkaby za wyprawę nie starczyła.
What are you saying about Laing? (co mówicie o Laingu?) — zapytuje głos jeszcze inny, suchy i świszczący, głos nr. 4ty.
Nikt jednak na to pytanie nie zważa.
Tylko słuchacz tej tajemnej rozmowy, major Griffith, wzdryga nagle ramionami i powiada sam do siebie:
— A to co?
Natomiast z rurki telefonu odzywa się ponownie głos kobiecy:
— Jakto?.... więc wy, niegodziwcy, na mój udział w tej wyprawie nie liczycie?.... Więc chcecie mi odmówić tej przyjemności? Więc myślicie, że Stefka nie ma dwojga ramion, silnych, jak stal?... Wstydźcie się, ty Szymku — i ty Bolo, najbardziej!
W otworze telefon u brzmi jak gdyby szmer protestu; na źwierciadełku szybki ruch iskier elektrycznych wydobywa szereg obrazów, które śpiesznie nikną.
— O, niegodziwcze stary.... — błaga w