Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/66

Ta strona została przepisana.
— 62 —

Widocznie, pomimo tak krótkiej znajomości, zapanowała pomiędzy nimi pewna poufałość. I istotnie. Nie dalej, jak na dzień przedtem, w chwili, gdy chora Jadwiga schodziła po wązkich schodach, prowadzących w głąb okrętu, osunęła się jej noga — i już narazić się miała na upadek i ciężkie potłuczenie, gdy oto Homicz, żwawy i silny, rzucił się ku niej — i sam narażając się na skręcenie karku, uratował Jadwigę od niebezpiecznych następstw. A gdyją przez chwilę, na półnieprzytomną, trzymał w objęciu, na twarz jego, zazwyczaj przypominającą krew z mlekiem, wystąpiły gorące rumieńce, niby smugi ognia. Odtąd patrzył w nią, jak w tęczę, a gdy ona nań spojrzała, nawet — przestawał się śmiać.
Jadwiga była mu za ową pomoc, prawie bohaterską, szczerze wdzięczna.
Szczepan już zdaleka uśmiechał się (nie do Jadwigi wszelako, ale do Mani) — i wołał wesoło:
— Pędzimy do pań na wyścigi.... — a po chwili dodał, zwracając się do powolnego Połubajtysa — Cóż, Litwinku, kiedyż tutaj przyżeglujecie?!
Litwin tylko sapał, idąc ostrożnie po chwiejącym się pokładzie. Siadł wreszcie na ławce, obwiódł wzrokiem dwie młode kobiety — i odrzekł, przeciągając wyrazy:
— Jestem już.... Co się pali?