Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/661

Ta strona została przepisana.
— 657 —

psa, jak gdyby z kimś walczącego..... Morski sięgnął po rewolwer.
Ale w tej chwili ujęły go za kark cztery silne dłonie.
Sparaliżowanemu z przestrachu, wykręcono ręce w tył.
— Kajdanki! — zakomenderował głos urywany.
I Morski uczuł, że na ręce założono mu żelazne łańcuszki. Jeszcze jedna chwila... Uderzony pięścią w kark, upadł na ziemię; w tejże chwili skrępowano mu ręce i nogi. Był w mocy wrogów; ale żył jeszcze....
W chwili upadku wysunął mu się z ręki pakiecik, który przedtem niósł tak ostrożnie. Teraz leżał on o parę kroków od coraz to szerzej zajmującego się płomieniem krzaku. Pakiecik był owinięty w żółty papier — i zamglone oczy Morskiego widziały go wyraźnie.
Dotąd wrażenia tak szybko zmieniały się w mózgu Morskiego, że nie był w stanie sam sobie zdać z nich sprawy.... Ale teraz przejął go strach, strach śmiertelny.
Pot lodowaty wystąpił mu na czoło.
Z mroku, z krzaków, dochodziły odgłosy walki zaciekłej z psem.... Dwaj draby, którzy dopiero co ubezwładnili Morskiego, chcieli biedź w tamtą stronę; ale powstrzymał ich nieomal ryk, który się wyrwał z jego piersi, trwogą spartej.