Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/87

Ta strona została przepisana.
— 83 —

Jeszcze sześć, siedm dni temu, ten wyraz byłby dla niego niemal cudownem objawieniem.... Grałby na jego ruchliwej wyobraźni, jak na strunach czarodziejskiego instrumentu. Teraz to prawie dźwięk pusty. Jego świat cały jest dziś tam, pod pokładem. Tym światem — ona.
Szczepan przestał się łudzić; zrozumiał, że ją kocha; czuł, że to była jedna z tych miłości fatalnych, stanowiących przełom w życiu — i zapełniających całą istność człowieka. Nie był on, dziecko bruku warszawskiego, nowicyuszem w obec kobiet.... bynajmniej! Znał je, igrał z niemi, jak z ogniem nieparzącym. Teraz dopiero ogień go sparzył.... Czuł, że spali się w nim doszczętnie. Rozumiał, jak daleko jemu do niej. Czuł dobrze, iż jest sobie lekkim, wesołym, trochę nieokrzesanym chłopcem, któremu dotąd ani na myśl nie przychodziło mnóstwo rzeczy, spraw, kwestyj, o jakich ona mówiła z łatwością, wiarą, przeko naniem i głębokim poglądem.... Złość go niekiedy brała na tę jej wyższość, ale po chwili, gdy sobie przypomniał jej spojrzenie, powagi i jasności pełne, gdy nabrzmiał mu znowu w uszach jej głos dziwnie melodyjny, którym mówiła mu jeszcze wczoraj, iż życie ludzkie, to nie igraszka — to splot cierpień — to szereg obowiązków i poświęceń — to wiara w Boga, dobro i prawdę — to wreszcie ciągłe doskonalenie się; — wtedy znów w duchu padał przed