Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Najpierw, że nie będziesz się gniewał na madame... Ach, jak ona się ciebie boi. I to jeszcze nic... Wytłomaczysz mnie przed nią za widzeniem się, że dziś byłam u ciebie, za twem pozwoleniem... Widzisz papo, ja znów z kolei boję się panny Śniadowicz i jej bury...
Pan Onufry chciał się bronić przeciwko zbyt może uciążliwym warunkom, ale pieszczotka przekonała go niebawem pocałunkami.
— No, już zgoda, zgoda — mówił wreszcie...
— Więc przyznaję się odrazu. Wiesz papo, byłam w sądzie na tym procesie, tym głośnym procesie, o zabójstwo księdza, w którym ciebie używano na świadka...
Pan Onufry zbladł. Zaledwo zdołał wybełkotać:
— Ty? Jak?... kiedy?...
Hela ciągnęła z komiczną powagą, lecz już nieco zatrwożona:
— A... widzisz... zbrodnia wielka. Ale pamiętaj, papo, że obiecałeś się nie gniewać... Jak? Stało się to przypadkiem... Panna Śniadowicz ma siostrzeńca, który pracuje w sądzie... Będzie kiedyś prezesem, a teraz jest aplikantem. Tyle nam naopowiadał o sprawie, zresztą tyle naczytałyśmy się o niej w gazetach, że przyjęłyśmy jego propozycję ułatwienia nam wejścia na salę...
Niepokój widniał na twarzy pana Onufrego. Twarz jego pokryła się mimowoli rumieńcem.
— A więc było was kilka — zapytał głosem, w którym czuć było wzruszenie.
— Trzy... Madame, ja i Jadzia...
— Co za Jadzia?