o gorących tonach włoszki, o niezmiernie żywej karnacji i różowawym puszku brzoskwini, którego troska zetrzeć nie zdołała, była w tej chwili blado-żółta. Oczy, niegdyś pełne pustoty i ognia, paliły się w głębi jak dwa karbunkuły. U powiek zawisły grube łzy... Uśmiech spadł z tej twarzy, zrodzonej do rozkoszy, a teraz podobnej do maski tragicznej. Tylko usta maleńkie, czerwone jak krew, zdawały się wzywać ognistych pocałunków.
Bądź co bądź, Władka nawet i w tej chwili była nieskończenie powabna...
Musiał to przyznać „Julek“, podczas gdy robił w myśli niezbyt korzystne dla dziewczęcia refleksje. W ciągu sprawy uwaga adwokata z konieczności niejednokrotnie zatrzymywała się na postaci tego bodaj najważniejszego świadka. „Julek“ mimowoli myślał o dziewczynie. Ostatecznie niebyła ona dlań sympatyczną... Nie dlatego, ażeby adwokat wątpił o szczerości jej zeznań, przeciwnie... Ale jej wyzywająca piękność bachantki, jej podniesione czoło, z którem stawała przed sądem, otwartość, czy bezwstyd, kiedy wyjaśniała stosunek z chłopcem, ognista namiętność, która się wyrywała z jej piersi, gdy wobec kilkuset osób na dyskretne pytania przewodniczącego odpowiadała głośno i wyraźnie, chociaż łkając: „Ja go kocham, kocham nad życie!..“ To wszystko nie mogło nie razić mieszczańskiej moralności adwokata. Jakkolwiekbądź, mówił sobie, stosunek ten był i musiał być zgubnym dla młodego chłopca...
To też nic dziwnego, że na twarzy „Julka“, gdy ujrzał Władkę, wybiła się niechęć.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.