za[1] pośrednictwem lornetek, lub wprost, wyrzucało strumienie magnetycznego płynu, w stronę motyli....
Ciche szepty przebiegały szeregi „kulisów“.
— On?
— Jest.... W czwartym rzędzie.
— Na prawo?
— Tak... piąte krzesło od brzegu.
— Idziecie dziś na kolacyę?...
— Nie wiem....
— Czy to żona Alfreda, obok niego w loży drugiego piętra?...
— Wiesz, Julka złapała hrabiego.
— A jakże ten z orkiestry, co się miał z nią żenić?
— Czy bobo pani zdrowe?...
— Dziękuję....
Takie rozmowy krzyżowały się w gromadkach motyli, pomiędzy kwiatami bocznych kulis, u stóp ażurowego pałacu w głębi obok fontanny i dokoła czarodziejskiej kopalni drogich kamieni z tektury....
Wróćmy, korzystając z trwającej ciągle mimicznej rozmowy, królewicza z grubym koniuszym, do sali.... Uwaga widzów w tej chwili odpoczywa. Widać nie interesują ich zbytecznie zwierzenia miłosne królewicza; zrozumiałe nawet dla głuchoniemego. W sali panuje szmer, jak podczas antraktu. Widzowie pierwszych rzędów krzeseł i tradycyjnego bocznego rzędu, zamieniają zaledwo dostrzegalne uśmiechy i powitalne spojrzenia z rozsypanemi po scenie „kwiatami“; profan orjentuje się w tym labiryncie pięknych twarzyczek przy pomocy lornetek. Damy z uśmiechem lekceważenia, rzucają od
- ↑ Strona uszkodzona.