Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

Oczekiwał zresztą wszystkiego, tylko nie tej wizyty. Zadawał sobie pytanie, co ją mogło sprowadzić. Umyślnie, ażeby nie przedłużyć odwiedzin, które uważał za zbyteczne, nie posunął się w głąb gabinetu i nie zajął miejsca przy biurku.
Zatrzymał się na środku pokoju i skierował pytający wzrok na Władkę, która stała u drzwi.
Dziewczyna wahała się przez krótką chwilkę... Ale niepewność ustąpiła niebawem. Zanim „Julek“ mógł się zorjentować, Władka posunęła się szybkim ruchem naprzód i pochwyciwszy jego dłoń, zaczęła ją obsypywać pocałunkami.
— Panie! ratuj go!.. zaledwo zdołała wyłkać.
Na twarz adwokata uderzyły rumieńce. Pocałunki, któremi jego ręce paliły małe, gorące wargi dziewczyny, oszałamiały go...
Władka powtarzała:
— Panie! ratuj go!..
Wreszcie „Julek“ zdołał zapanować nad wzruszeniem. Prawie gwałtem oderwał swe ręce od ust dziewczęcia. Chciał coś mówić, ale w tej chwili spostrzegł, że dziewczynka blednie jeszcze bardziej i chwieje się.
Mimowoli objął jej kibić, ażeby nie upadła. Kiedy dotknął tej kibici, pulchnej, gorącej, wyziewającej rozkoszny zapach ciała kobiecego, zdawało mu się, że sam upadnie. Było to zresztą wrażenie tylko jednej chwili. Poprowadził Władkę do fotelu, stojącego przed biurkiem... Chciał zadzwonić na służącego, ale dziewczę podniosło głowę. W oczach jej był znów ten wyraz bolesnej energii, który „Julek“ widział w sądzie.