„Julek“ podziwiał ją, kiedy wymawiała te słowa. Podniosła znów wysoko głowę, tak jak wówczas w sądzie. Twarz miała zabarwioną rumieńcem. W jej oczach nie było ani wstydu, ani żalu. Była tylko namiętność.
Było późno. W Alejach Ujazdowskich, pomimo pięknego wiosennego wieczoru, już nie widać spacerujących par. Latarnie gazowe rozpraszały tu i ówdzie cienie, które kładły na ziemi sylwetki drzew. Cisza... Tylko od czasu do czasu zaturkotała dorożka lub wracał do remizy zapóźniony tramwaj.
„Julek“ już blisko od godziny przechadzał się w Alei. Wychodząc z domu, wskoczył do tramwaju, który go tu zawiózł. Potrzebował spokoju i innego powietrza. Teraz przechadzał się, trzymając kapelusz w ręku. Był głęboko zamyślony. Myśli jego dążyły gdzieś w dal.
Na jednej z sąsiednich wież dwanaście uderzeń obwieściło północ.
Ten dźwięk obudził „Julka“ z zamyślenia. Zatrzymał się i spojrzał na zegarek:
W samej rzeczy — rzekł do siebie.