— Znam go zkądś... — mruknął.
— Jastrzębski — odrzekł Stawinicz.
— Ten sam, który ci w zeszłym roku ustrzelił w pojedynku kawałek lewego ramienia?
— Ten sam?.. Wiesz, że od onego czasu zostaliśmy przyjaciółmi.
— Mówiłeś mi.
— Już dawno chciał ciebie poznać...
— A... Daj go.
Stawinicz podniósł się i skierował do nieznajomego. Wziął go pod rękę i szedł ku „Julkowi“. Adwokat podniósł się z fotela.
Nastąpiła prezentacja.
— Pan Aleksander Jastrzębski, obywatel ziemski i urzędnik banku, Mecenas „Julek X...“
— Siadaj pan — rzekł adwokat do nowego znajomego.
Ten ostatni, mówiąc nawiasem, mający postać i minę doskonałego dżentelmena, zajął miejsce, wyprostował się, podniósł swe czarne oczy na „Julka“ i zaczął mówić. Głos jego był pełny i męzki, dziwnie melodyjny. Ten głos i jego wschodnie oczy, musiały mu zapewniać wiele powodzeń u kobiet.
— No, taki to zdałby się na barytona... — myślał sobie „Julek“.
— Przedewszystkiem — rzekł Jastrzębski — muszę prosić o przebaczenie, że niepokoję pana tak niefortunnie... Byłem i jestem zdecydowany przejść w cha-
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.