Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

trochę z lżejszego bardziej wesołego punktu widzenia. Był więcej sybarytą, nie przywykł łamać się z pracą i twardemi okolicznościami życia.
Ale w jego dużych, szarych oczach, w twarzy uśmiechniętej zawsze dobrym uśmiechem, widniała głęboka poczciwość i prawość; kiedy się zapalał, a o to nie było trudno, w jego słowach czuć było przejęcie się i cześć dla świętych idei dobra i prawdy... Przytem, bynajmniej nie pedant.
Była to postać nader sympatyczna.
Nie miał więcej nad lat trzydzieści. Niewysoki, ale kształtnie zbudowany, z uśmiechem na ustach i dobremi szaremi oczyma przyciągał wszystkich.
Był prawie zupełnie niezależnym pod względem fortuny.
Przed dziewięciu laty, skończywszy uniwersytet, zapisał się na aplikację sądową, ażeby coś robić. Wkrótce potem wyjechał do Odessy windykować spadek po jakiejś ciotce i pozostawał tam przez lat kilka, zrzadka tylko odwiedzając Warszawę.
Od półtora roku wrócił tu na stałe i znów aplikował. Gdy mu proponowano przyjęcie jakiego urzędu, wymawiał się. Przyjaciołom tłumaczył z uśmiechem:
— Widzicie, gdyby mnie tak zrobili prezesem... przypuśćmy... Ale sekretarzem!..
Tak, jak teraz szli z „Julkiem“, przywykli nieraz chodzić wieczorem.
Z tej ciszy, z tych gwiazd, z końca zapalonych cygar spadała im niekiedy jakaś idea, myśl, o którą za-