— Otóż, znałem tancerkę baletu... jedną..
Janina roześmiała się znowu.
— Widzi mama... widzi mama... — woła — Pan[1] Gustaw się przyznaje...
— Miała biedaczka wtedy około czterdziestu lat.... Ciągnął dalej z komiczną powagą Gustaw. Umarła w szpitalu, w którym przed dwoma laty byłem ordynatorem.
— Ach!..
— Widzi pani, panno Janino, że przyznanie nie było zbyt ciekawe. Ażeby panią nieco zainteresować, dodam, że o ile sobie przypominam, nosiła takie same nazwisko jak prima-ballerina, która panią interesuje....
— Czy nie krewna? badała już Janina.
— Nie wiem...
— Może siostra?... snuło dalej przypuszczenia dziewczę. — Czy obecna prima-ballerina nigdy jej nie odwiedzała?...
— Tego nie mogę powiedzieć. Chora była parę miesięcy w moim oddziale. Parę razy widziałem przy niej jakąś małą, szczupłą dziewczynkę, licho ubraną. Mogła mieć lat czternaście. Przynosiła jej pomarańcze....
— Kilka lat temu?
— Tak...
— Ależ to mogła być panna P... Dziś nie ma więcej, niż lat dwadzieścia.
Baronowa odwróciła się ponownie do córki.
— Dajże raz pokój z tem badaniem — rzekła. To nawet nie jest zabawne.
- ↑ Strona uszkodzona.