Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

Robak miał ciągle twarz rozpromienioną. Odezwał się głosem prawie uroczystym:
— Czy pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? Chciałem cię przekonać, że twoje zarzuty co do braku inteligencji nie mają słuszności. Przed wyjazdem zanotowałem sobie pytania, na jakie żądałeś odpowiedzi. W drodze, oprócz odpowiedzi telegraficznych, które z konieczności musiały być trzymane w wyrazach ogólnych, robiłem ciągle notaty, a wczoraj w nocy w Piotrkowie, gdzie znów musiałem się zatrzymać, czekając na pociąg, zebrałem je w jedną całość... Masz tu rodzaj raportu.
Twarz p. Onufrego zabarwiła się uśmiechem.
Wychylił się z po za biurka i uderzył w kolano Robaka.
— Zuch i z ciebie — rzekł.
Robak uśmiechnął się.
— A zresztą chciałem ci dowieść, że ci ufam. Znasz łacińskie przysłowie: „Verba volant...“?
— Przypuśćmy, że znam.
— Otóż daję ci do ręki papier, który może do pewnego stopnia mówić przeciwko mnie. To dowodzi, że nie obawiam się ciebie. Przeciwnie ufam ci...
— I słusznie!..
— Przeczytasz to sobie, a jeśli potrzeba ci będzie jakichś objaśnień, zapytasz... Dopowiem ustnie.
Pan Onufry, nie słuchając już ostatnich słów, zagłębił się w podany mu zeszyt. Przerzucał szybko ćwiartki papieru, spoglądając tu i owdzie na rudawe plamy od wyblakłego hotelowego atramentu. Po chwili podniósł głowę.