rozpoczęła taniec, pełen nieskończonej miękkości i melancholii.
Był to prawdziwy poemat ruchów i kształtów. W chwili, gdy uniesiona całą postacią ku górze, niby oderwana od ziemi, którą była dla niej deski sceny, ze złożonemi rękami zdawała się błagać płócienne niebiosa, zawieszone u paludamentu, o zaspokojenie jakiejś nieujętej odwiecznej tęschnoty do czegoś bardziej podniosłego, pod niejedną kamizelką serce uderzyło przyśpieszonym taktem.
Przez minutę teatr wstrzymał oddech; wreszcie uderzył jednym potężnym oklaskiem, gdy prima-ballerina w paru idealnie lekkich skokach kończyła taniec...
— Ach!!
Co się stało?
Na scenie zapanowało zamięszanie. Akordy harfy urwały się w połowie, prima-ballerina chwieje się... Gdyby jej nie podtrzymał zakochany w rusałce królewicz, który z kulisy posyłał jej przed chwilą pocałunki, upadłaby...
Zbladła jak płótno. Na jej twarzy wybija się wyraźnie uczucie bólu fizycznego. Jak kwiat podcięty, zwiesza się w silnych ramionach tancerza.
— Złamała nogę!..
— Zachorowała...
— Co się stało?
Kurtyna zapadła. Sala pełna jest szmerów i rozmów. Widzowie wstają z miejsc, gestykulują. Krzyżują się zapytania i wykrzykniki.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.