Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz jego wyrażała głębokie wzruszenie. Rysy były rozstrojone; w głosie, kiedy przemówił, czuć było rozdrażnienie.
— Mój drogi! Na słówko... rzecz bardzo, bardzo pilna — rzekł, nie posuwając się dalej.
Adwokat zrozumiał, że w samej rzeczy przyjaciela jego musiało dotknąć coś niezwykłego, skoro on, zwykle tak delikatny, tym razem uważał za możebne przełamać znany mu zakaz przerywania konferencyi.
Podniósł się i rzucił Władce.
— Pani wybaczy...
Następnie skierował się do drzwi i zostawiając dziewczę samo w gabinecie, wszedł z Ludkiem do sąsiedniego saloniku. Posadził go na fotelu i pytał:
— Co ci jest?..
Ludek z trudnością mógł schwytać oddech.
— Nieszczęście...
— Jakie?
— Pamiętasz... tydzień temu, w nocy, rozmawialiśmy na ulicy?
— Pamiętam, mówiłeś mi, że kochasz...
— Tak!
Ludek zebrał się z siłami.
— I wiesz co się stało!.. Ja, tę która kocham, moją narzeczoną, moją przyszłą żonę, oskarżono o kradzież...
— Niepodobieństwo!
„Julek“ porwał się z krzesła.
— Bredzisz?!..