Była chwila zamięszania.
Ludek zbladł, jak płótno. Adwokat nie wiedział co ze sobą robić. Tylko Władka była zupełnie przytomna. Podtrzymując w silnych ramionach dziewczę, zaprowadziła je do stojącej obok kanapy.
— Wody! prędko wody... — rzekła do Julka. I jeśli jest ocet, proszę także octu.
Następnie uklękła przy kanapie.
Teraz zwróciła się do Ludka:
— Ma pan zapewne scyzoryk.
Młody człowiek skinął twierdząco głową.
— Proszę mi go dać.
Solski był posłuszny, a sam upadł na krzesło obok. Obcierał ręką grube krople potu, które mu występowały na czoło.
Po chwili stanik Jadzi został przecięty. Woda i ocet znalazły się na miejscu, a w chwili, gdy stary Tomasz biegł kłusem do zamieszkałego nieopodal doktora Zermana, dziewczę powoli przychodziło do siebie z omdlenia.
— „Julek“ wkrótce uspokoił się.
Ponieważ do poczekalni mogli lada chwila przybyć klijenci, przeto Władka, przy pomocy Ludka Solskiego, przeprowadziła Jadzię do sąsiedniego saloniku i tam umieściła ją na otomanie. Potem poleciła mężczyznom wyjść, a sama zajęła się chorą. Wkrótce przybył dr. Zerman i zaakceptowawszy środki ratunkowe, już przedsięwzięte, zalecił nieco spokoju, wreszcie zapisał jeszcze jakąś wodę trzeźwiącą.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.