Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przypuszczam... Za co mnie masz? Wlazłem w drugą, dryndę i jazda za niemi. Powiadani ci, wyglądałem w tym moim czerwonym mundurze, w dryndzie, jak jaka małpa...
— To mniejsza...
— Rzecz prosta. I wiesz gdzie pojechali?... Nie zgadłbyś nigdy. Na Nalewki. Do domu, gdzie mieszka ten... adwokat, co bronił naszego gagatka...
— Niepodobieństwo!..
Wrażenie było tak silne, że były komornik zaprzestał kreślić fantastyczne linje na piasku... Robak uśmiechał się z ukosa.
— Słuchaj stary, zaczynasz być nudny z tem twojem „niepodobieństwo“!.. Nie przerywaj i kiedy mamy się niby nie znać, to nie rób takich min, jakby cię wściekły kot ugryzł... Słuchaj.
Pan Onufry już znów przybrał poprzednią postać.
— Słucham — rzekł krótko.
— Otóż — ciągnął fałszywy posłaniec — i mnie to uderzyło... Bardzo być może, że jechali nie do adwokata, ale do kogo innego. Przecież do licha dom ogromny i ma masę lokatorów.
— Prawda...
— W każdym razie należało sprawdzić... Zajechali przed dom, ale dryndy nie odprawili. On wszedł do bramy, a dziewczyna została w dorożce. Ja kazałem mojemu dryndziarzowi zatrzymać się o kilka domów dalej i właśnie płacę za kurs, kiedy, patrzę w parę chwil, mój kawaler wyłazi... Myślę sobie: czy znów jedziemy dalej? Nie... Pomógł jej wysiąść i weszli razem do