Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

twojego jadwokata. I grzmię na drugie piętro... Chcę właśnie dzwonić do drzwi, a słyszę, za drzwiami gwałt... Czekam! Naraz drzwi się otwierają i jak oparzony wylata jakiś stary, widać lokaj. Myślę sobie, pogadam z nim. Ale on ani chce słuchać... Pokazuję mu pugilares i powiadam, że bardzo ważny interes, a ten leci jak warjat... Wreszcie powiada, żeby na niego zaczekać, że zaraz będzie... Dobra! Rzeczywiście poleciał o parę domów dalej i zaraz wraca. Ja go czekam na ulicy. Ma się rozumieć, opowiadam mu tę samą, historję co stróżowi... Rzecz prosta, stary nic nie wie... Ciągnę go trochę za język. Dowiaduję się tylko od niego mimochodem, że para w samej rzeczy weszła do adwokata, że facet jest przyjacielem jego pana, a facetce zrobiło się źle tak, że musiał właśnie latać po doktora. Zresztą, stary choć gaduła, spieszy się ogromnie. Powiada, że zapyta tamtego, czy co nie zgubił i każe mi czekać... Myślę sobie: nieźle. Ale byłoby jeszcze lepiej, żebym się mógł odrazu dowiedzieć od starego durnia, jak się nazywa facet...
— Nieźle — mruknął pan Onufry.
— Więc mówię staremu, że nie mam czasu... Pokazuję mu bilet wizytowy w pugilaresie. I gadam żeby mi stary powiedział nazwisko tamtego. Jeśli bilet wizytowy albo nazwisko osoby, do której pisana kartka, te same, to widać że jego zguba. Ma się rozumieć, że stary dudek dał się złapać...
— I wiesz nazwisko tamtego?
— Wiem...
— Jak?