ażeby uwaga modlących się została zwrócona na ich oryginalną rozmowę. Wreszcie wiadomość udzielona przez kobietę stanowiła najwidoczniej niepomyślną dla obydwojga nowinę.
— A więc?... — pytała z drżeniem w głosie kobieta.
— Co... więc?..
— Te papiery... pan mi ich nie odda?..
— Nie — rzekł Leszcz. Pani wie przecież, jaka była umowa... W zamian za książkę papiery... Niema książki, niema papierów... Zatrzymuję je nadal przy sobie.
Uderzył się zlekka po kieszeni.
Kobieta pochyliła głowę.
Po chwili podniosła ją i pytała głosem, który nerwowy spazm ściskał jej w gardle.
— Więc niema... niema sposobu... na wydobycie od pana tych papierów?.. Więc nie dość tej hańby... tej zbrodni prawie, którą popełniłam wczoraj?..
— Nie.
Kobieta pochyliła głowę jeszcze niżej. Oparła ją na dłoniach. Tłumione łkania wstrząsały jej całą postacią...
Teraz mężczyzna zaczął mówić.
— Daj pani pokój komedjom... To do niczego nie prowadzi, a może zwrócić uwagę. Lepiej posłuchaj mię pani...
Kobieta zrobiła nad sobą wysiłek.
— Słucham...
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.