na żółtą, bezwąsą i bezbrodą, pomarszczoną jego twarz... Z pod na pół przymkniętych powiek wymykało się spojrzenie ostre i nieprzyjemne.
Pomimo wszystko, ta twarz wywierała na Jadzię wrażenie odpychające...
Ta niemiła twarz znaną jest dobrze czytelnikowi. Posłaniec był to — Robak.
W półtorej godziny dopiero Robak — bo nazywać go teraz będziemy własnem nazwiskiem — wprowadzał Jadzię do zapadłej chałupki, położonej w jednym z najdalszych kątów Nowej Pragi.
Sień nie była zamknięta.
Robak, prowadząc za rękę upadającą ze znużenia Jadzię przekroczył kałużę, która nigdy, nawet w lecie, nie wysychała przed drzwiami, pchnął drewniane wązkie drzwi, wiszące nad wysokim progiem i znalazł się w ciemnej sieni...
Zapalił zapałkę.
Sień nie miała drewnianej podłogi. Gliniana posadzka, wilgotna i zabrudzona, pokryta była słomą. Na prawo widniały jakieś nizkie drzwi, w głębi schody podobne do drabiny.