Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

Pomimo, że znużenie Jadzi doszło do tego stopnia, że z trudnością zdawała sobie sprawę ze swego położenia, widok otaczających przedmiotów wywarł na nią niewymownie przykre wrażenie.
— Tędy panienko — mówił na pół szeptem fałszywy posłaniec.
Pomagał on Jadzi wdrapywać się po drabince.
Niedługo znaleźli się na czemś w rodzaju poddasza. Tuż po nad ich głowami znajdowały się wiązania dachowe... Na platformie schodów, gdy Robak znów zaświecił zapałkę, widać było na prawo i na lewo drzwi...
Jedne z tych drzwi otworzył.
Z wnętrza buchnął jakiś nieprzyjemny odór, połączenie wódki, tytuniu i potu ludzkiego.
Robak zagłębił się w środek pokoju. Za chwilę ogarek świecy, zatknięty w butelkę, zajął się płomieniem od zapałki.
Przy tem bladem świetle można było rozróżnić niezmiernie nędzne wnętrze izdebki.
Jakiś stołek o trzech nogach, łóżko brudne i podobne raczej do barłogu, parę butelek na oknie, maleńki kulawy stolik, — oto całe umeblowanie tego rzeczywiście wstrętnego kąta. Wszędzie warstwy kurzu...
Jadzia już ani chciała ani miała siłę przyglądać się temu obrazowi.
Siły jej były wyczerpane. Długa wędrówka przez Leszno i ulicę Przyokopową do Powązek, podróż w trzęsącej dorożce po fatalnym bruku różnych zaułków, aż do dworca kolei petersburgskiej na Pragę, podróż od rogatek pośród najbardziej zakazanych kątów Nowej-Pragi