Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

pozbawiły ją całej energii. W całem ciele czuła łamanie. Miała gorączkę i szum w głowie.
Raczej upadła niż usiadła na stołek o trzech nogach, oparty o ścianę.
Dużemi błękitnemi oczyma w tej chwili podkreślonemi czarną obwódką od zmęczenia, spoglądała bez celu w przestrzeń. Pierś jej wznosiła się przyspieszonym oddechem. Usta miała spieczone.
Przed nią stał Robak.
Z jego oczu, zaczerwienionych od gorączki, tryskały jakieś spojrzenia. Dowodziły one wysokiego stanu podniecenia. Bo też zacny posłaniec pod pozorem sprawdzenia, czy nic niema po drodze groźnego, parę razy wysiadał z dorożki i udawał się z woźnicą do szynku na kieliszek. Z podnieceniem od alkoholu łączyła się jeszcze jakaś inna dziwnego rodzaju ekscytacja.
Jadzia przymknęła oczy...
Nie widziała ona tych ognistych spojrzeń, któremi ją obrzucała ta ruina człowieka wstrętna i przeorana tyloma namiętnościami. Zdawała się zasypiać.
Robak przyglądał się jej przez chwilę. Na ustach jego zaigrał szyderczy uśmiech.
— Panienko! — rzekł głosem ochrypłym od wzruszenia i trunku.
— Co?.. — zaledwo wyszeptała Jadzia.
— Trzeba się położyć do łóżka... Będzie lepiej. —
— A...
— Ja wyjdę. Panienka jest zmęczona... Niech panienka pójdzie do łóżka... Za kwadrans przyjdę przyj-