nieść co gorącego i kawałek chleba z mięsem do zjedzenia. Panience się jeść chce?..
— Nie...
— To nic. Po takim spacerze, trzeba co zjeść i wypić.
Jadzia nie odpowiadała. Pozostawała ciągle na krześle w tem samem położeniu...
Robak spoglądał na nią przez chwilę badawczo.
Chciał jak gdyby sprawdzić, czy dziewczę jest dość zmęczone... Posunął się nawet krok naprzód. Ale w tej chwili ciężko opuszczone powieki Jadzi zaczęły się podnosić do góry...
Robak machnął ręką i wyszedł, mrucząc pod nosem:
— Jeszcze nie...
Ciężkim krokiem zlazł ze schodów i znalazł się na parterze w sionce. Zastukał do drzwi.
Panowało milczenie.
Ponowił stukanie po trzy razy z przerwami. Po chwili za drzwiami dały się słyszeć kroki.
— To pan, panie Robak? — zapytał z głębi jakiś głos.
— Ja... Otwieraj żydzie.
Wewnątrz dał się słyszeć szczęk kluczy. Niebawem drzwi otworzyły się i we drzwiach stanęło nizkie indywiduum, trochę garbate, mocno rude, którego wschodnie rysy zdradzały semickie pochodzenie... Człowiek ubrany był zresztą nie w hałat, ale w jakiś oberwany kubrak.
Otwierający roześmiał się chrapawo.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.