Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczynało mu się rozjaśniać w głowie. Oczy świeciły mu teraz, jak dwa żarzące węgle.
— Niech będzie co chce! — mruknął.
Dziś po południu Onufry wręczył mu piśmienną instrukcyę, którą on obecnie wykonywał. Stosownie do tej instrukcyi, a przy pomocy załączonego do niej podrobionego listu w imieniu adwokata, Robak ściągnął nie domyślające się zasadzki dziewczę, w to miejsce...
W liście Onufrego było powiedziane:

„Przedewszystkiem idzie mi o to, żebyś dostał do ręki woreczek z książką do nabożeństwa, który ona na pewno będzie miała ze sobą. Gdyby w woreczku były jakie papiery, oddasz je mnie. Reszta a głównie pieniądze, są twoje... Co do dziewczyny rób z nią, co chcesz. Niebrzydka! Kiedym ci pokazywał jej fotografię, widziałem w twoich oczach diabelskie połyski... Zawsze miałeś słabość do dziewcząt. Zresztą bądź ostrożny... i unikaj skandalu. Co do niej, im głębiej zostanie wdeptana w błoto, tem lepiej!... Pokazywałem ci list z Paryża. Tę kartkę spal...“

Pismo, ma się rozumieć, nie nosiło podpisu.
— Spal!.. — mruknął do siebie fałszywy posłaniec — spal... Nie głupim, brachu! Masz ty moje papierki, mam i ja twoje... Przyjaźń przyjaźnią, a ostrożność — ostrożnością.
Roześmiał się...
Jego rozgorączkowana trunkiem wyobraźnia ukazywała mu przed oczyma postać Jadzi. Przedstawiał sobie