w szpitalu, u łoża chorej siostry, ale odtąd, wbrew temu co mówił, nie stracił jej nigdy z oczu.. Od pierwszej chwili ogarnęła go jedna z fatalnych namiętności, które u ludzi tego co on gatunku, wypełniają całe życie... Doktór Gustaw nie był z liczby kochanków nieśmiałych. Wyznał swoje uczucie, prześladował je snem, został odepchnięty... To nie skłoniło go do porzucenia zamiarów bynajmniej. Jeśli za parę dni miał nastąpić jego ślub z baronówną Janiną, to najbardziej może dla tego, że chciał być bogatym — dla niej...
I oto traf, dziwny traf, zbliżył go do niej, rozkosznej, wychylającej nagą pierś z fal gazy... Wprawdzie było to w chwili jej omdlenia... ale tem gorzej! nie mogła mu żałować pocałunku, którego pożądał tak dawno...
— Traf!... — szepnął jeszcze raz.
Spojrzał w stronę drzwi. Nikt nie nadchodził... Mimowoli, jak gdyby pociągnięty siłą, której oprzeć się nie był w stanie, pochylił się nad nią i przyłożył swe pałające usta do jej ust, zimnych jak lód. Był to pocałunek, długi jak wieczność... Uderzyła mu do głowy upajająca woń młodości i zapach pudru, którym były pokryte jej ramiona. Czuł w głowie szum; serce biło mu niby młotem...
Całował jej usta, ramiona i szyję...