Ruchem gwałtownym Robak wpił swe wązkie, blade jak płótno, wargi w usta Jadzi. Zdawało się, że to dziki zwierz spadający na swą ofiarę...
To, co się stało, nie trwało jednej sekundy.
Ten bezczelny i brutalny pocałunek, plamiący czyste usta dziewczęcia, obudził je ze snu. Jadzia nie wiedziała, co się stało. Czuła tylko na ustach, jak gdyby ślad jakiego ognistego piętna. Czuła wstrętny oddech, uderzający jej w twarz. Ręce pochylonego nad nią potworu usiłowały objąć jej kibić...
Objął ją nieskończony wstręt...
Z siłą, którejby się nikt w tem wątłem dziecku niespodziewał, a która wykonywała w niej reakcja nerwów, odepchnęła łotra, aż się potoczył w drugą stronę izby. W tej chwili była na nogach...
Teraz zaczynała rozumieć sytuacyę.
Chciała krzyczeć ale gorączka i wzruszenie ścisnęły jej gardło... Porwała stojącą na oknie butelkę i trzymając ją do góry jako broń, czekała nieprzyjaciela.
I on już podniósł się z ziemi...
Był straszny. Twarz przed chwilą czerwona, była teraz cała blada, niby chusta. Tylko na skroniach odbijały różowe paski krwi, która zbiegła mu do czoła... Nozdrza rozszerzały się mimo woli, jakgdyby chwytając co chwila powietrze. Dolna szczęka drżała jak w febrze. Małe siwe oczki zdawały się błyskać płomieniem.
Szedł ku niej powoli...
Dziewczę chciało wołać, krzyczeć, chciała go uprzedzić, że uderzy. Nie mogła wymówić ani słowa. Był o trzy kroki od niej..
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.