Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

sobą. Dopiero po sekundzie zdołał się podnieść. Pchała go naprzód namiętność zemsty — i namiętność uścisków...
Rozejrzał się do koła:
Dziewczęcia nie było nigdzie. Wszędzie panowała ciemność. Potoki deszczu spadały na ziemię.
Robak głośno zaklął...
Miałażby mu się wymknąć?!..
W tej chwili nowa byskawica rozjaśniła horyzont.
W jej świetle stary łotr ujrzał o pareset kroków postać dziewczęcia... Pod smugami deszczu biegła naprzód. Ten widok wywołał u fałszywego posłańca ryk przekleństwa...
Nie zważając na ból w nodze, pchany potężną siłą namiętności, pobiegł naprzód...
Od tej chwili rozpoczęła się dziwna gonitwa.
Pod potokami deszczu, pośród rzadkich, pogrążonych we śnie chałupek i dalej w szczerem polu, biegło tych dwoje ludzi, naprzód dziewczę, a za niem człowiek, podobny raczej do dzikiego, rozjuszonego zwierzęcia...
Pogoń trwała długo.
Biegli przez pola, rowy, wzgórza i kałuże błota. Dziewczę niekiedy upadało, ale po chwili podnosiło się, zbierało siły i biegło dalej. Mężczyzna utykał na nogę, ale ani na chwilę nie przerywał pogoni... Dyszał ciężko.
Ta gonitwa miała się niebawem skończyć.
Siły jednego z dwojga, albo mężczyzny albo kobiety musiały się wyczerpać.