Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszedł Tomasz. Twarz starego była jakaś uśmiechnięta, widniało na niej pewne uradowanie. Stary mrugnął poufale okiem.
— Jeden pan... — rzekł.
— Co za pan?
— Ten pan, co pan mecenas wie... z Kutna.
Te niedość jasne słowa i wygląd starego Tomasza aż nadto oświeciły adwokata. Wiedział dobrze, że stary Tomasz już nie wiadomo dla czego żywił szczerą sympatję dla „Frygi.“
To też „Julek“ skoczył z miejsca.
— A dawaj-że go tutaj...
Na to tylko czekał stojący za drzwiami „Fryga“.
Ruchliwa, jak żywe srebro, figurka byłego ajenta policyjnego, a obecnie oficjalisty w fabryce cukru, wsunęła się przez półotwarte drzwi. Na jego twarzy widać było prawdziwe wzruszenie, gdy szedł ku adwokatowi. Starym zwyczajem, pocałował „Julka“ w ramię.
— A..... jakże się masz, panie Józefie — wołał adwokat. — Kopę lat pana nie widziałem... Czy to się tak godzi? Czyż pan wcale już nie bywasz w Warszawie, żeby nie odwiedzać starych znajomych?.. Potrzeba aż interesu, żeby pana zobaczyć...
„Fryga“ był trochę zmięszany tem serdecznem przyjęciem.
— Widzi pan mecenas, nie chciałem być natrętnym...
— Nie gadałbyś pan głupstw!.. Siadaj-że...
„Fryga“ zawsze nieco zażenowany, umieścił się na rogu krzesła.