Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaciekawienie ustępowało miejsca niespodziance. Potem widać było natężenie myśli. Od czasu do czasu na tych ruchliwych wargach wykwitał filuterny uśmiech, widocznie na spotkanie nowej idei... Od czasu do czasu twarz „Frygi“ chmurzyła się. Niekiedy rzucał jakieś słówko lub uwagę. Czasem mimowoli podskakiwał na krześle.
Szczególna uwagę b. ajenta policyjnego zwróciły dwa tajemnicze listy, które mu dał do przejrzenia adwokat „Julek“. Przyglądał się im pod światło, próbował czytać między wierszami, porównywał, oglądał papier, szukał znaków wodnych. Przytem wszystkiem niemiłosiernie kręcił głową.
Wreszcie relacja została ukończona.
Adwokat odrzucił się na fotel i po krótkiej przerwie zapytał:
— Co pan powiadasz o tem wszystkiem, panie Józefie?
B. agent policyjny zamyślił się.
— Przepraszam, chciałbym najpierw wiedzieć, jakie są ostateczne wnioski pana mecenasa...
— Chyba pokrótce.
— Jak najkróciej!
„Julek“ namyślał się.
— Zgoda — rzekł wreszcie. — Moje wnioski są ostatecznie powzięte. Zresztą nie można ich uważać za wyrozumowane opinje... Są to raczej przeczucia... Dadzą się one sprowadzić do paru stanowczych punktów...
— Słucham.