Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

Leszno, dowiedzieć się od maglarki znanych już nam szczegółów przybycia posłańca i odejścia z nim Jadzi, wreszcie przybiedz po radę i pomoc do „Julka“ — było dlań dziełem kilku chwil.
Twarz adwokata, gdy słuchał opowiadania, chmurzyła się coraz bardziej. Gdy Solski skończył, mimowoli rzekł:
— Widzisz... mówiłem, że twojej narzeczonej grożą niebezpieczeństwa...
Zapanowało milczenie:
— Co robić?... co robić? — pytał Solski.
W tej chwili spojrzenie adwokata padło na „Frygę“.
Były ajent policyjny od samego początku tej sceny, jak tylko wszedł Ludek Solski, chciał się usunąć i wyjść do drugiego pokoju. Ale „Julek“ zatrzymał go ruchem ręki i rzekł w przelocie:
— Zostań pan... Możesz nam być potrzebny!
„Fryga“ usunął się tylko w kąt pokoju. Wyjął z kieszeni poranny numer któregoś z „Kurjerów“ i zasiadłszy w fotelu, zagłębił się w jego czytanie. Pomimo to żywe spojrzenia, rzucane z po za dziennika, dowodziły, że nie traci z uwagi ani jednego słowa z rozgrywającej się obok sceny.
Teraz adwokat postąpił ku niemu parę kroków.
— Panie Józefie... — rzekł.
— Co pan mecenas każe?
Ludek Solski spoglądał zdziwiony na tego niepozornego człowieczka, którego w pierwszej chwili wzruszony,