Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

Nową Pragę młodą kobietę... Ta kobieta, to właśnie panna Lipińska.
— I pan sądzisz, że moja narzeczona została wspólniczką zbrodni? pytał gwałtownie Solski.
— Przeciwnie... Miała się stać jej ofiarą. Dziwnym tylko trafem, którego w tej chwili jeszcze odgadnąć niepodobna, zamiast niej — padł ofiarą stary szewc..
„Fryga“ zamilkł.
— Trzeba za to dziękować Bogu — dodał po chwili ze smutkiem — a przede wszystkiem przekonać się, czy przypadkiem łotrzy nie byli szczęśliwsi w następnym swym zamachu przeciw narzeczonej pana...
— Sądzisz pan, że był drugi zamach? — pytał adwokat.
— Musiał być... Panna Lipińska nie była sprawczynią zbrodni, ale musiała być jej świadkiem. Łotr, czy łotrzy, którzy ją wciągnęli w zasadzkę mieli od tej chwili sto razy więcej powodów usunięcia niebezpiecznego świadka... Od tego czasu upłynęło zapewne 30 godzin może więcej. Nieobecność panny Lipińskiej jest znakiem bardzo złym...
Ludek Solski zdawał się być jeszcze bledszym, niż przed chwilą. Zaciskał ręce aż mu trzaskały w stawach i kierował kolejno to na adwokata, to na „Frygę“ błędny pytający wzrok.
— Jakież ostatecznie masz pan dowody, jakie racje tak mniemać? — pytał „Julek“. — Może to wszystko mylny ślad...
Były ajent policyjny potrząsnął przecząco głową.