Kamienica, w której znajdowała się knajpa, mieściła jeszcze wielu lokatorów. Byli to przeważnie biedacy. Ci mogliby wiele powiedzieć o szorstkości i braku serca „Sępa“. Bali się go wszyscy, a wielu nienawidziło.
„Sęp“ nie mieszkał w swoim domu.
Przychodził tu tylko od czasu do czasu, ażeby porozumiewać się z odźwiernym, który był jednocześnie rządcą domu. W podwórzu w antresoli, w dwóch czy trzech małych pokoikach mieścił się rodzaj kancelarji, w której gospodarz przepędzał niekiedy po kilka godzin.
Wtajemniczeni szeptali, że odbierał tam rachunki od „Mamy Gilotyny“ z zarządu knajpy, stanowiącej nader korzystny interes. Mówiono, że pomiędzy knajpą a mieszkaniem na antresoli istnieje komunikacja, a nawet „Mama Gilotyna“, wypiwszy kiedyś więcej absyntu, niż zwykle, wygadała się, że „Sęp“ całemi godzinami przygląda się przez ukryte okienko temu, co się dzieje w „Trupiarni“...
— Powiada, że go to bawi!.. — mówiła megera.
Zresztą była to chyba plotka, bo w wysokiej izbie, noszącej miano „Trupiarni“ nie widać było śladu żadnego ukrytego okienka...
Żaluzje okien antresoli były zresztą zapuszczone i widocznie przybite. Okna nie otwierały się nigdy. Co się działo wewnątrz, nie wiedział nikt. Sąsiedni lokatorowie opowiadali o jakichś odgłosach, które zdawały się niekiedy wychodzić ztamtąd, musiała to być jednak również bajka.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.