Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.

zajedzie bryczka, która mnie dowiezie do Pruszkowa. Tam wsiadam na pociąg — jazda... Mundur posłańca już spaliłem. Reszta łachów nie może mnie tak bardzo skompromitować. A co do fizjognomji widzisz...
Robak schylił się i wydobył z kuferka jakiś dość dziwny przedmiot. Była to sztuczna broda, którą sobie zaraz przyprawił.
— No, cóż ładny jestem? — pytał się ze śmiechem...
Onufry był ciągle blady.
— Będzie kwestja z granicą — kończył Robak. — Ale to rzecz najmniejsza... Mam wprawdzie pasport, a nawet pasport jest na imię Wurma, podczas gdy na Nowej Pradze znali mnie jako Robaka, a nawet meldowany tam nie byłem, ale zawsze nie chcę ryzykować z pokazywaniem go na granicy...
— Wiec?
— Więc... zrobię to, co wszyscy porządni ludzie robią w takim wypadku... Wysiądę na przedostatniej stacji, a przez granicę każę się przeszwarcować!..
— I sądzisz, że ci się to uda?
— Djabeł wie... Udać się powinno.
Były komornik nieco odetchnął.
— Jeszcze jedno — zapytał. — Czy nie boisz się jakiej niedyskrecji ze strony osoby, u której w tej chwili jesteś?..
Robak uśmiechnął się pod przyprawioną brodą, która go zmieniła do niepoznania.
— O to się nie bój!.. Wiesz przecie, że baba, w której chałupie jesteśmy, była niby moją kochanicą...