Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

Roześmiał się szyderczo.
— Widzisz, że i to nawet może się na coś przydać... Jest dyskretna i zresztą zna mnie pod innem nazwiskiem. Nie będzie się nic domyślała. Co do ciebie, umyślnie ją wysłałem, żeby cię nie widziała, tak samo, jak zeszła razą, przed czterema miesiącami, kiedy tu się spotkaliśmy.
Robak, pomimo że twarz jego nosiła ślady niewywczasu i nocnych wzruszeń, był niezwykle spokojny. Mówił tonem lekkim, nawet żartobliwym. Zdawało się, że zbrodnia, którą popełnił przed kilku godzinami, nie obchodziła go zupełnie. Przeciwnie w oczach pana Onufrego można było wyczytać głęboki niepokój. Gdy mówił, głos jego drżał.
— Skończmy — rzekł Robak. — Zaraz zajedzie bryczka i wreszcie może wrócić baba...
— Skończmy!... — powtórzył, jak echo, pan Onufry.
— Posłałem po ciebie jeszcze dla dwóch rzeczy...
— Jakich?
Primo — żebyś dał pieniędzy...
Były komornik nie rzekł ani słowa, wyjął pugilares i oddał kilka znajdujących się w nim papierków Robakowi.
Ten ostatni skrzywił się.
— Mało... — rzekł.
Po chwili dorzucił:
— A powtóre, ażeby cię zapytać, czy ci się przydam na co za granicą?...
— A!... — odrzekł tylko pan Onufry.