wyrażała błogie zadowolenie. Szeroko, całą piersią oddychał powietrzem wielkich bulwarów, rzucał płomieniste wejrzenia na ładne kobiety, które, unosząc suknie, zręcznie przebiegały przez trotuar i przysłuchiwał się gwarowi nowożytnego „Babylonu“.
Przeszło rok nie widział tej pulsującej życiem panoramy...
Zdawała mu się ona teraz czemś nieskończenie ciekawem i interesującem... Dawniej widywał ten ruch i to życie z próżnym żołądkiem i pustą kieszenią. Teraz dopiero co wyszedł z dobrego obiadu od Bignona, a w okolicach serca czuł porządnie wyładowany pugilares.
— To zupełnie zmienia rzecz! — mówił sam do siebie, uśmiechając się.
Tego wieczoru Robak dobrze się bawił. Był w teatrze, a potem jeszcze w wielu innych miejscach. Późno w nocy widziano w Café Américain, otoczonego przez damy.
Dopiero nazajutrz wziął się do rzeczy poważniejszych.
Trzeba oddać Robakowi słuszność. Pomimo, że położył się spać około piątej rano, wstał o dziewiątej. Podniósł się, oblał wodą głowę i zasiadł przed lusterkiem.
Był to oryginalny łotr.
Przyglądał się sobie samemu w zwierciadle, wysuwał język, wykrzywiał się i uśmiechał. Zwilżał zimną wodą zaczerwienione od wczorajszej hulanki oczy.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/301
Ta strona została uwierzytelniona.