Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/305

Ta strona została uwierzytelniona.

Szedł naprzód. O kilkanaście kroków dalej zatrzymał się. Udając, że coś poprawia przy kamaszu, rzucił okiem w tył. „Sęp“ szedł ciągle, nie oglądając się. Wysoka jego figura znikała w tej chwili za załamem muru.
— Dobra! — powtórzył raz jeszcze Robak.
Teraz zawrócił i skierował się śmiałym krokiem w stronę „Maison Noire“.
Szynk o tej godzinie był jeszcze prawie próżny... W „Trupiarni“ widać było nieruchomo sylwetki dwóch czy trzech niepoprawnych pijaków. Przed bufetem stało dwóch podejrzanych łotrów o niewyspanych fizjognomjach. Dalsze izby były niemal zupełnie puste.
Powoli, z pewnością siebie Robak wszedł do knajpy.
Powierzchowność jego w tej chwili zupełnie odpowiadała typowi tutejszych gości. O dziesięć kroków czuć było odeń podrogatkowego włóczęgę.
Rzucił w bufecie starej megerze niedbałe:
Comment ça va, mamam?..
Następnie skierował się do ostatniej izby. Tutaj nie było nikogo. Robak usiadł niedaleko małych drzwiczek, ukrytych w kącie. Za chwilę przybiegł garson.
Robak kazał podać absentu.
Szklanki zielonego trunku z wodą znikały kolejno w jego gardle, jak w otchłani. W dwie godziny potem był jeszcze na miejscu i pił piątą szklanicę... Zrobił się tylko bardziej czerwony i siedział nieruchomo, pochyliwszy głowę na stół.