być ciekawe. Zresztą to już rzecz Onuferka — spenetrować, co to takiego... A ma kanalja do tego łeb!
Schował zwiniętą paczkę do kieszeni.
— Wreszcie — kończył, wsuwając czytany poprzednio rękopism za pazuchę — oto rzecz najmniejsza... pamiętnik... Zanim to oddam Onuferkowi, potargujemy się...
Wstał od biurka i obejrzał się po pokoju.
— Wszystko rzekł półgłosem. Można iść!..
Gdyby kto patrzył w tej chwili na Robaka z boku, te ostatnie dwa słowa mogłyby go pobudzić do serdecznego śmiechu. Śmiały łotr mówił sobie: „można iść“ z taką zimną krwią, jak gdyby wybierał się z własnego mieszkania na spacer i jak gdyby u dołu schodów czekał go zgięty w pół lokaj, gotowy do odprowadzenia pana do bramy.
Tymczasem w istocie rzecz nie przedstawiała się w sposób tak łatwy.
Blizko dwugodzinny pobyt Robaka w tajemniczym gabinecie doktora Ericksena, dowodził, że jego przybycie tutaj nie obudziło żadnych podejrzeń. Dotąd dobrze.
Ale jak wyjść?
Kwestja odwrotu przedstawiała się znacznie gorzej.
Wprawdzie Robak miał swój plan i to plan, który mógł się powieść, ale bądź co bądź ten plan przedstawiał wiele niebezpieczeństw. Wchodząc Robak był pewny, że w przejściu nikogo nie spotka; „Mama Gilotyna“ i Ernest znajdowali się w bufecie. Teraz nie wiadomo...
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/319
Ta strona została uwierzytelniona.