Nie potrzebował wracać przez knajpę, która zresztą w tej chwili musiała być zupełnie albo na pół zamknięta. Podczas poprzednich niegdy swych wizyt u „Sępa“ na ciemnych schodach, prowadzących na antresolę zauważył okno, zawsze zamknięte żaluzjami, ale nie zabite. To okno wychodziło na jakieś małe podwóreczko, które musiało się komunikować z dużem podwórzem; w każdym razie z jednej przytykało ono do muru, stanowiącego granicę sąsiedniej posesji. Nic łatwiejszego, jak przesadzić ów mur...
To też plan Robaka był nader prosty.
Znaleźć się z powrotem na schodach, otworzyć okno, wyskoczyć na podwóreczko, a ztamtąd albo przez mur do sąsiedniej posesji, albo, gdyby istniała dogodna komunikacja, na wielkie podwórze „Czarnego domu“ — oto wszystko.
Z podwórza jednej lub drugiej posesji wyjść już łatwo...
Nadaje się do tego sposób, w jaki zazwyczaj w nocy odźwierni w Paryżu wpuszczają lub wypuszczają lokatorów z domu. Na wołanie danej osoby, odźwierny pociąga za sznurek, brama się otwiera mechanicznie — i rzecz skończona.
Całą trudność stanowiło przejście przez schody.
Dotąd Robak nie żenował się wcale. W gabinecie „Sępa“ nie zachowywał ostrożności, ponieważ wiedział dobrze, że drzwi, obite materacem, nie przepuszczały na zewnątrz żadnego dźwięku.
Teraz trzeba być ostrożnym...
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/320
Ta strona została uwierzytelniona.