Naczelnik wysłał mnie tutaj chwilowo, chociaż Nowa Praga do nas nie należy. Trzebaby coś wywąchać... Co?
— Dobrze powiedziane.
— Otóż widzi pan, panie Fr... to jest panie Józefie, jakem pana zobaczył, pomyślałem sobie, żeś mi pan z nieba spadł.
— Ja?
— A któż?.. Kto, jak nie pan, może mi dać dobrą radę?.. Hę?
— No, nie przeceniaj mnie znów...
— Nie przeceniam! Ale co pan wiesz, panie Józefie, to pan wiesz... Niech się wszystkie Lecoq’i w kąt schowają!
— O... o — protestował „Fryga“ z uśmiechem.
— A jak pan dasz mi dobrą radę, to od tego może zależeć i awans dla mnie i wszystko...
„Wicherek“ spoglądał z prośbą w oczach na dawnego swego kolegę. Nie potrzebujemy objaśniać, jak mile w uszach „Frygi“ brzmiała ta propozycja. Nie okazywał zresztą na zewnątrz swego zadowolenia.
— Ależ dobrze, zgoda — odrzekł wreszcie, niby po namyśle. Mam nawet trochę czasu... Tylko jakże to zrobimy?
— Jak?..
Ajent policyjny zamyślił się.
— Opowiem panu wszystko...
— To mało. Rozumiesz dobrze, że w takim razie trzeba samemu widzieć...
— Słusznie...
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/327
Ta strona została uwierzytelniona.