— Wejdę na drabinę i rzucę wewnątrz okiem. Tylko...
— Tylko co?... — pytał „Wicherek“.
— Tylko czy to nie obudzi jakiego niezadowolenia w strażnikach?..
Ale „Wicherek“ uśmiechał się już wesoło.
— O... O to niech się pan nie boi. Jestem z nimi dobrze... A zresztą powiem, że pan jest jeden z „naszych“. To najmniejsza.
— Więc... rób jak chcesz.
„Wicherek“, nie pytając więcej pobiegł w głąb podwórka. Porozumiał się ze strażnikami, a w dziesięć minut przystawiono do rozbitego okna drabinę, na którą ze zwykłą swą zręcznością wszedł „Fryga“, wywołując żywe komentarze ze strony zgromadzonych gapiów.
Przez kilka długich chwil przyglądał się wnętrzu stancji.
W „Frydze“ zaczęła się w tej chwili budzić dawna namiętność ajenta policyjnego. Cały był w oczach. Zdawał się chcieć przez tę chwilę odfotografować w swym mózgu wnętrze stancji.
Wreszcie zeszedł na dół.
— No i cóż? — pytał go „Wicherek“, kiedy odstawiono drabinę.
— Chodźmy na bok... Pogadamy.
Odeszli parę kroków. „Fryga“ usiadł na kłodzie drzewa, leżącej niedaleko około płotu. „Wicherek“ stał przed nim, pytając spojrzeniem.
Wreszcie „Fryga“ odezwał się.
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.