Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/338

Ta strona została uwierzytelniona.

Był chory...
„Fryga“ miał wiele kłopotu, zanim go odwiózł na pół przytomnego do domu.
Widocznem, że młodemu człowiekowi konieczną była pomoc lekarza.
To też, oddając Solskiego w ręce jego służącego, kazał mu niezwłocznie przywołać doktora. Sam „Fryga” cofnął się. Zbyt mało jeszcze znał Lutka, ażeby miał prawo czuwać przy jego łożu.
— Niech pan tylko przypadkiem nie próbuje przyjść na umówione dziś rendez-vous z adwokatem! — przestrzegł Solskiego odchodząc. — Adwokat będzie u pana sam...
Przestroga ta była zbyteczną.
Lutek stracił już prawie zupełnie przytomność, a zresztą, gdyby nawet chciał się podnieść z łóżka, nie byłby w stanie...
Wieczorem „Fryga“ zobaczył się z adwokatem.
Zawiadomił go najpierw o rezultacie wycieczki na Nową-Pragę i o stanie Lutka Solskiego. Zaledwie „Julek” dowiedział się o chorobie przyjaciela, chciał czemprędzej biedz do niego.
„Fryga“ go zatrzymał.
— Przepraszam pana mecenasa — rzekł — jedno słówko.
— Co takiego?
— Rzecz w obecnem położeniu niezmiernie ważna...
— Słucham, ale mów pan prędko.
— Czy pan mecanas raczył być dziś w biurze posłańców?