Pan Onufry tedy oczekiwał — oczekując, kombinował.
Pragnął wynaleźć coś nowego, co odrazu zmieniłoby położenie na jego korzyść. Ale te rozmyślania do celu nie prowadziły. Przeciwnie, wprawiały go w coraz większe rozdrażnienie.
Tego chmurnego usposobienia nie mogły rozpędzić aż dwie w ciągu jednego tygodnia niespodziewane wizyty trzpiotki Heli.
Mała pieszczotka wpadała do ojca jak po ogień, bez żadnego widocznego powodu, zarzucała go potokiem pieszczot i gradem słów, opowiadała z oburzeniem historję biednej Jadzi, i wiele innych historij — i znikała... Widocznem było, że miała coś do powiedzenia, ale bała się. Pomimo despotyzmu z jakim zdawała się panować nad sercem ojca, jego schmurzone brwi odstraszały ją. A może to co chciała powiedzieć wymagało właśnie większej względności z jego strony!...
To zakłopotanie Heli zwróciło nawet uwagę pana Onufrego.
Za drugą bytnością zapytał dość szorstko: — On jest powodem tak częstych odwiedzin? Wyraził nawet w sposób stanowczy zadziwienie, że podobne wyprawy mogą się odbywać bez kontroli i pozwolenia panny Śniadowicz.
Ma się rozumieć Hela rozpłakała się — i ma się rozumieć, ojciec musiał ją przepraszać.
Nie mniej dziewczę wyszło zasępione.
Upłynęło parę dni jak poprzednio bez żadnych wiadomości...
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/349
Ta strona została uwierzytelniona.