Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/354

Ta strona została uwierzytelniona.

A więc — rozumował pan Onufry — trzeba uczynić zadość kaprysowi, czy namiętności, która nią owładnęła. Kocha — trzeba, ażeby została pokochaną. Chce być jego — trzeba, ażeby wyszła za niego za mąż... Jednem słowem, trzeba dać dziecku zabawkę, której żąda...
Panu Onufremu nie trzeba było ani kwadransa, ażeby powziąść tę decyzję.
W pół godziny pożegnawszy pocałunkiem fotografię Heli, wychodził spiesznie z domu ze spokojem na twarzy, choć z burzą w głowie. Nakazywał sobie zresztą zimną krew. Rozumiał, że trzeba działać.
Pan Onufry wsiadł do dorożki.
— Na godziny! — rzekł do woźnicy. — Tylko jedź porządnie...
Najpierw zajechali do cyrkułu i do ratusza. Były komornik nie zapominał o liście od Robaka i o tem, że musi wyjechać na jego spotkanie za granicę. Należało przygotować paszport.
Następnie kazał się zawieźć na Kruczą.
Oczekiwała go tam już pełna niepokoju panna Śniadowicz. Przełożona opowiedziała panu Onufremu szczegółowo zwierzenia swej wychowanicy. W głosie jej przebijała trwoga. Znamy już tajemniczy stosunek, który trzymał przełożoną pensyi w pewnej zależności od byłego komornika. — Panna Śniadowicz oczekiwała burzy, gniewu i gróźb z jego strony. — Zapytywała się sama siebie: Czy sama o tyle o ile nie jest w pewnym przynajmniej stopniu winną nastąpionej katastrofie — i czy nie wypadnie jej za to odpokutować?
Ale burza nie nadchodziła...