zmyślił jakąś bajeczkę, ażeby wytłumaczyć swe żądanie informacij o Jastrzębskim.
Informacje te były zupełnie dokładne i udzielone chętnie; urzędnik, do którego pan Onufry się zwrócił, miał sobie przezeń niedawno wyświadczoną jakąś usługę. Zresztą dał o Jastrzębskim opinię wcale niepochlebną. Jak wiemy, odpowiadało to w zupełności widokom pytającego... To też na ustach jego błądził ciągle uśmiech.
Według słów zwierzchnika Jastrzębski był fatalnym pracownikiem. Rzadko bywał w biurze i prawie nigdy nic nie robił. Zresztą wydawał dużo pieniędzy i żył na dużą stopę. Gdyż kobiety kosztowały go grube pieniądze... Ma się rozumieć na to wszystko nie wystarczyłaby pensja z biura, to też od paru lat dojadał drugi z kolei spadek.
— Już dawno — kończył urzędnik, — była mowa o wydaleniu Jastrzębskiego... on sam zda je się nie dbać o swą posadę, ani trochę. — Ostatecznie jednak trzyma się dzięki protekcyjkom...
— Więc posiada stosunki.
— Posiada... Pochodzi z dobrej rodziny, i jak zwykle podobni trutnie, ma prawdziwe szczęście do spadków... Ot i teraz! Po całych dniach niema go w biurze i twierdzi, że biega za nowym spadkiem.
Pan Onufry przypomniał sobie w tej chwili sumę spłaconą w hypotece przed paru tygodniami.
— A więc jest spadek?
— Jest... choć to rzecz wątpliwa. Jastrzębski jest jedynym spadkobiercą księdza Suskiego...
— Jakiego Suskiego?
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/359
Ta strona została uwierzytelniona.