po 750 rubli i pokazuje mi. Weksle, trzeba wiedzieć pana dobrodzieja były zażyrowane przez jednego pana... jednego bardzo, bardzo porządnego pana...
— Przez kogo?
— Pan koniecznie potrzebuje wiedzieć?... — pytał proszącym głosem pan Salomon.
— Koniecznie.
— No... przez pana Żulskiego... Jaki to porządny i bogaty pan, oj, oj!... Un jest kasjerem, głównym kasjerem u tego samego banku, w którego pan Aleksander jest urzędnikiem... I ma dwie kamienice, i mieszka na Ujazdowskie aleje. Ja sobie zaraz pomyślałem, że to coś nie musi być richtig...
— I nie dałeś pan pieniędzy? — zapytał z lekkiem szyderstwem pan Onufry.
— Za co nie miałem dać?... Salomon nie jest taki głupi!... Ja sobie pomyślałem... ja to do pana mówię w zaufanie, bo ja pana dobrodzieja dawno znam... ja sobie pomyślałem, że jeśli weksel jest dobry to pieniądze pewne, a jeśli, broń Boże nie dobry, to jeszcze pewniejsze...
— Oryginalne rozumowanie!
— Potrzebuje pan dobrodziej wiedzieć, że pan Jastrzębski już dawno czekał spadku po tym stryjaszku, czy wujaszku, tym księdzu co mu nie dawno zabili... I ja liczyłem, że z tych pieniadzów dostanę swoje satysfakcje... To ja myślałem sobie, że jak ja będę trzymał panu Aleksandrowi w rękę, to wszystkie moje pieniądze będą pewne...
— Ładna rachuba...
Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/367
Ta strona została uwierzytelniona.